Nie
wiem już od czego to wszystko właściwie się zaczęło. Może
jakiś udział w całym tym przedsięwzięciu zawdzięczam siłom
nadprzyrodzonym, a może po prostu jestem tym typem człowieka,
który lubi przyciągać dziwne zdarzenia i przypadki? Niemniej
jednak, nawet ja, zapatrzony w siebie, zatwardziały sceptyk musiałem
zrewidować swoje poglądy po tym, co przydarzyło mi się zeszłego
lata. Po dziś dzień zastanawiam się czego właściwie stałem się
świadkiem i co mnie podkusiło, by akurat w ten upalny, lipcowy
dzień złożyć wizytę Mary Sue.
Tak
naprawdę nie nazywała się Mary Sue. Zmyśliłem to imię, stojąc
w kolejce po bułki pszenne, które zwykle odkładała dla mnie
stara sklepikarka. Jej nazwiska również nie znałem, ale lubiłem
sobie wyobrażać, że podobnie jak Mary Sue ma korzenie amerykańskie
i rodzice uraczyli ją jakimś bardziej światowym imieniem niż
mnie. W myślach nazywałem ją więc Gretą. Ciemne włosy, niemal
rzymski profil, wskazywać mogły na jej śródziemnomorskie
pochodzenie. I w sumie to w nosie miałem czy jest w rzeczywistości
wredną Cyganką, czy zwyczajną starszą panią, dorabiającą sobie
na emeryturze, grunt że zawsze odkładała dla mnie świeże bułki.
Tego
dnia, gdy udałem się z niezapowiedzianą wizytą do Mary Sue, Greta
już od progu piekarni mnie przestrzegła:
– Nic
dobrego z tego nie będzie!
Gdy
uniosłem wysoko brwi ze zdumienia, krzyknęła jeszcze głośniej:
– No
nie róbże pan takiej wystraszonej miny!
–
Ale kiedy ja zupełnie nie wiem dlaczego pani do mnie krzyczy –
odparłem najuprzejmiej jak potrafiłem i szybko schowałem cztery
bułki do mojej siatki. Było mi wstyd, że jest taka pognieciona,
ale innej nie umiałem znaleźć w porannym bałaganie.
– Ale
kiedy ja nie krzyczę do pana tylko na pana! – zagrzmiała.
– Na
mnie? – zdumiałem się.
– No
nie udawaj, że nie wiesz pan o czy mówię!
– Nooo…
Właściwie nie do końca całkiem się orientuję w zaistniałej
sytuacji.
Jak zawsze starałem
się elokwencją nadrobić braki w mojej elementarnej wiedzy na temat
relacji międzyludzkich, więc zachowałem się tak, jak nakazywał
mi w danym momencie rozum. Szybko spakowałem resztę swoich rzeczy i
czym prędzej wybiegłem ze sklepu.
Jeżeli
miałem cień nadziei, że Greta puści mi to płazem, to szybko
został on rozwiany przez jej skrzek.
– Gdzie pan mi
uciekasz jak jeszcze nie skończyłam?!
Pobiegła
za mną i zdzieliła mnie w łysinę zwiniętą w rulon gazetą.
– Za co to? –
jęknąłem.
– Już pan wiesz
za co! Najpierw robisz pan maślane oczy do mojej wnuczki, a potem
udajesz, że jej nie znasz! Powiedziała mi, że wczoraj wieczorem
minęła pana na schodach kamienicy, a pan udał że jej nie widzi!
– Ależ to musi
być jakaś fatalna pomyłka – próbowałem się bronić, chociaż
wiedziałem, że starej nie oszukam. Rzeczywiście, poprzedniego
wieczora mijałem Rosę na schodach, ale nie miałem najmniejszej
ochoty z nią rozmawiać. Całą moją uwagę pochłonęła sprawa
pięknej Mary Sue i jej fioletowej rękawiczki. To ta rękawiczka nie
dawała mi spokoju. Nie mogłem przestać o niej myśleć.
Piękna
Mary Sue pojawiła się w moim życiu w momencie, gdy poprzysiągłem
sam przed sobą, że nigdy więcej nie otworzę serca przed żadną
ludzką istotą. Największą zaletą mojej nowej wybranki było to,
że wcale jej nie znałem, a ona zdawała się być całkowicie
nieświadoma mojego istnienia.
Nasze
drogi przecięły się w pewien lipcowy poranek, gdy zatopiony we
własnych, ponurych rozmyślaniach, wpadłem prosto na nią na
skrzyżowaniu dwóch głównych ulic miasta. Stała oparta o witrynę
kwiaciarni i nonszalancko zaciągała się papierosem. Przypominała
aktorkę, dla której czas zatrzymał się w latach
dwudziestych. Pukle kasztanowych loków upięła w luźny kok,
a pojedyncze, niesforne kosmyki opadały dookoła jej anielskiej
twarzy. Oczy miała chyba zielone, chociaż z odległości, w jakiej
się znalazłem nie byłem w stanie tego stwierdzić. W chwili,
gdy tylko ją ujrzałem, wiedziałem że chcę, by dołączyła do
mojej kolekcji. Wszystko w tej kobiecie było perfekcyjne. Wyglądała
jak figura woskowa, w którą ktoś przypadkiem tchnął iskrę
życia.
Mój
entuzjazm wywołany pierwszym, nieoczekiwanym spotkaniem szybko
jednak przygasł, gdy ujrzałem przysadzistego jegomościa, który
niespodziewanie zjawił się tuż obok niej. Zawadiacko zakręcony
wąs i idealnie przystrzyżona bródka świadczyć mogły o jego
wysokiej pozycji społecznej. Moje przypuszczenia się potwierdziły,
gdy Mary Sue, ująwszy go pod ramię, pomaszerowała wraz z nim do
zaparkowanego nieopodal białego lexusa. W chwili, gdy już
myślałem, że wsiądą razem do środka i odjadą w sobie tylko
znanym kierunku, piękna Mary Sue pochyliła się w stronę
mężczyzny, szepnęła mu na ucho kilka słówek, po czym w jej
dłoni wylądował zwitek banknotów. Obejrzała się przezornie
przez ramię i szybko ukryła je za dekoltem swojej sukienki.
Elegancik kiwnął jej tylko na pożegnanie głową i z piskiem opon
ruszył przed siebie. Mary Sue, zmysłowo kołysząc biodrami,
przeszła się wzdłuż krawężnika i rzuciła kilka zaczepnych
spojrzeń w stronę przejeżdżających samochodów. Gdy jej wzrok
niebezpiecznie skierował się w moją stronę, szybko skryłem
się w drzwiach pobliskiej kamienicy i od tej pory obserwowałem ją
tylko wtedy, gdy patrzyła w innym kierunku.
Trwało
to około godziny. Jak urzeczony chłonąłem każdy szczegół tej
niezwykłej scenerii i w głowie układałem sobie szczegółowy plan
działania. Myślałem zawzięcie o wszystkich tych rzeczach, które
zrobię, gdy tylko Mary Sue wreszcie znajdzie się w moim mieszkaniu.
Od
tamtej pory myślałem o niej bezustannie. Co noc w pamięci
odtwarzałem każdy, najdrobniejszy element jej ubioru. Sposób, w
jaki się poruszała budził we mnie tęsknotę, z jakiej istnienia
nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. Gdzieś głęboko,
w czeluściach mojego jestestwa przebudził się potwór,
którego zawzięcie starałem się poskromić. Od lat z powodzeniem
wymykałem się organom ścigania, co rusz zmieniając wygląd
i tożsamość, a gdy wreszcie po latach zasłużonego
odpoczynku znalazłem miejsce, które spokojnie mógłbym nazwać
domem, pojawiła się ona – Mary Sue, i zmąciła spokój mojego
umysłu.
Każda
z moich poprzednich wybranek miała w sobie coś wyjątkowego.
Anastasia była pierwsza. Miała czternaście lat i wspaniałą twarz
upstrzoną rudymi piegami. To właśnie te piegi spowodowały, że
wybrałem ją spośród innych, otaczających mnie w owym czasie
dziewcząt. Nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania ze strony
płci przeciwnej, jednak Anastasia zdawała się być całkowicie
odporna na moje wdzięki. A ja nie mogłem przestać myśleć o tych
jej piegach, filuternie zdobiących mały, lekko zakrzywiony nos.
Duże, pomarańczowe łaty pojawiały się w moich snach tak długo,
aż osobiście nie upewniłem się, że znikną z tej wiecznie
zdziwionej twarzy raz na zawsze. I wreszcie zniknęły. Wraz
z Anastasią.
Kolejna
była Viola. Dziewiętnastolatka pracująca w sklepie moich rodziców.
Zwykła, niczym nie wyróżniająca się dziewczyna, która
postanowiła trochę dorobić sobie podczas wakacji. Przez długi
czas nie zwracałem na nią uwagi. Była ode mnie kilka lat starsza,
toteż nie znajdowała się w kręgu moich bezpośrednich
zainteresowań. Sytuacja zmieniła się wraz z dorocznym jarmarkiem,
jaki organizowali moi rodzice. Wówczas to Viola pokazała mi się w
zupełnie innym świetle. Tego dnia wystąpiła w kusej, seledynowej
sukience, która dodała jej nie tylko lat, ale i osobliwego wdzięku.
Nie byłem w stanie oderwać oczu od symetrycznych nacięć, które
uwidaczniały się na jej bokach za każdym razem, gdy Viola schylała
się, by podnieść z ziemi siatki pełne pomidorów. Te nacięcia
doprowadzały mnie do szewskiej pasji! Chciałem mieć tę sukienkę!
Mieć ją, choćby tylko po to, by pozbyć się tych nacięć, wyrwać
je, zwinąć w kłębek i ukryć tak głęboko, żeby nikt ich
nigdy nie odnalazł. I tak też zrobiłem. Ukryłem je przed światem.
Wraz z Violą.
Było
ich jeszcze kilka. Ciemnoskóra Breditte i jej kręcone włosy,
pianistka Jolene, której smukłe palce fascynowały mnie do tego
stopnia, że napisałem o nich wiersz, podstarzała Gerda i jej
wymyślne okulary. Po każdej z nich zostawiałem sobie
pamiątkę. Moje trofea. Wspomnienia chwil ulotnych i echa
dawnego zachwytu. Wołanie przeszłości zamknięte w martwym
artefakcie. Kochałem te przedmioty całym swoim sercem. Nigdy jednak
niczego nie pragnąłem tak bardzo jak Mary Sue i jej fioletowej
rękawiczki.
Rękawiczkę
zarejestrowałem już drugiego dnia mojej obserwacji. Dokładnie
wszystko sobie zaplanowałem. O tej samej godzinie co poprzednio,
wyruszyłem na miasto i po krótkim, nerwowym marszu znów znalazłem
się w pobliżu kwiaciarni. Poczułem jednak bolesne ukłucie
rozczarowania, gdy nie dostrzegłem nigdzie znajomej sylwetki.
Czekałem w drzwiach kamienicy około godziny, gdy wreszcie się
zjawiła. Szła powoli, przeczesując wzrokiem ruchliwą ulicę.
Lekki uśmiech błąkał się na jej wargach, a gdy muskały ją
ciekawskie spojrzenia przejeżdżających kierowców, odchylała
głowę lekko do tyłu, pozwalając puklom gęstych włosów opaść
z gracją na plecy i ramiona. Tego dnia miała na sobie letnią,
białą sukienkę, która odsłaniała więcej niż powinna.
Niezrażona tym faktem Mary Sue, maszerowała z wdziękiem tam i z
powrotem, a gdy wreszcie zatrzymał się przy niej czarny bentley,
szybko wpakowała się do środka. Wsiadając, zahaczyła jednak
torebką o drzwi samochodu i pod wpływem nerwowego szarpnięcia,
drobna rzecz wypadła z torebki wprost na chodnik. Odczekałem
chwilę, aż Mary Sue odjedzie ze swoim nowym znajomym, po czym pędem
puściłem się w stronę zguby. Dopadłem do niej w ostatniej
chwili, zanim mógł odebrać mi ją porywisty wiatr. W mojej
spoconej dłoni spoczywała piękna, zamszowa rękawiczka w kolorze
głębokiego fioletu. Była to najpiękniejsza rękawiczka, jaką
kiedykolwiek widziałem. Podniosłem ją do nosa i powąchałem.
Pachniała niezbyt apetycznie, jej powierzchnię pokrywał delikatny
aromat benzyny i czegoś bliżej nieokreślonego. W tamtym momencie
nie było dla mnie jednak niczego piękniejszego. Dotknąłem
czubkiem języka szorstkiego materiału i wyczułem kilka fałdek,
które nie powinny się tam znaleźć. Rękawiczka miała już parę
ładnych lat, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wzbudziła we
mnie jednak pragnienie tak straszne, że nie byłaby w stanie ugasić
go nawet woda pochodząca z największych oceanów świata. Musiałem
mieć tę drugą rękawiczkę. A Mary Sue zabrała ją ze sobą.
Tej
nocy, przewracając się niespokojnie z boku na bok, obmyślałem
w głowie szczegółowy plan działania. Trawiła mnie gorączka.
Bliżej nieokreślone uczucie niepokoju, które potęgowało się za
każdym razem, gdy tylko próbowałem zamknąć oczy. Nie mogłem
skupić myśli na niczym innym jak na rozpamiętywaniu każdego
szczegółu, jaki tylko udało mi się zarejestrować na tej
pogrążonej w chaosie ulicy. Przytłaczający miejski zgiełk. Smród
spalin, woń benzyny. A pośród tego wszystkiego, piękna, eteryczna
Mary Sue, jakby żywcem wyjęta z reklamowych broszur. Tak piękna,
że zupełnie nierzeczywista. Mary Sue i jej fioletowa rękawiczka,
która w dalszym ciągu spoczywała na dnie małej, beżowej torebki.
Była z nią wtedy, gdy jej właścicielka szykowała się do
popołudniowego wyjścia z domu i towarzyszyła jej, gdy
przysadzisty jegomość zachłannie zrywał z niej bieliznę na
tylnym siedzeniu czarnego bentleya. Musiałem mieć tę rękawiczkę.
Czułem, że należy do mnie.
Swój
plan wcieliłem w życie już kilka dni później. Jak zwykle, o tej
samej porze znalazłem się w miejscu, z którego miałem dogodny
widok na Mary Sue. Tym razem zjawiła się przed czasem. Ubrana była
w zielony uniform, który jeszcze bardziej uwydatniał jej
zaokrąglone biodra i pokaźnych rozmiarów biust. Na widok znajomej
torebki poczułem dziwne mrowienie w niektórych partiach ciała,
szybko jednak odrzuciłem tę myśl i skupiłem się na czekającym
mnie zadaniu. Gdy kobieta zbliżyła się nieco w stronę mojej
kamienicy, wyskoczyłem z ukrycia, poprawiłem marynarkę i wolnym
krokiem ruszyłem przed siebie.
Początkowo
udawałem, że śledzę przejeżdżające obok mnie samochody. Nawet
kilka razy się za jakimś obejrzałem. Nie zaszczyciłem Mary Sue
ani jednym spojrzeniem, aż niespodziewanie stanęła tuż przede
mną.
–
Najmocniej panią przepraszam! – wykrzyknąłem, gdy nasze ramiona
zetknęły się ze sobą, a Mary Sue nieznacznie się zachwiała w
swoich butach na wysokich platformach.
–
Uważaj jak idziesz, palancie! – wrzasnęła i zdzieliła mnie
prosto w głowę swoją torebką. Zasłoniłem się przed
kolejnym ciosem i wycofałem nieco. Patrzyła na mnie rozjuszona,
młoda kobieta, w której próżno było szukać Mary Sue z moich
marzeń. Nie dałem się jednak sprowokować.
–
Najmocniej panią przepraszam! – zawołałem, udając skruszonego.
– Zagapiłem się.
–
To patrz pod nogi! – ofuknęła mnie. Już miała odwrócić się
do mnie plecami, gdy jednak zdobyłem się na odwagę i zagaiłem:
–
Jest pani absolutnie przepiękna.
W
głowie Mary Sue musiała zapalić się ostrzegawcza lampka w
kształcie dolara, bo gdy znów się do mnie odezwała, cały jad
obecny w jej głosie zniknął. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do
głów i odparła:
–
Ile jesteś w stanie mi zaproponować?
–
Widzę, że nie lubisz bawić się w podchody i od razu przechodzisz
do rzeczy – powiedziałem, darując sobie wszelkie konwenanse. Moja
odwaga widocznie spodobała się Mary Sue, bo na jej kształtnych
wargach zakwitł zachęcający uśmiech. Poprawiła włosy smukłą
dłonią i przechyliła kokieteryjnie głowę.
–
Taka moja profesja, kochanie. Ale czy ciebie, aby na pewno na mnie
stać? – zapytała, rozglądając się w poszukiwaniu wozu, którym
mógłbym przyjechać. Ten przejaw skrajnego materializmu nieco mnie
zirytował, ale nie dałem tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się
tylko pobłażliwie.
–
Gdyby było inaczej, w ogóle byśmy nie rozmawiali, moja droga –
odpowiedziałem najuprzejmiej jak tylko potrafiłem. Mój wzrok
powędrował w stronę dekoltu Mary Sue i poczułem przypływ
pożądania. Zgasiłem go jednak, miałem misję do zrealizowania, a
podszepty mojego zdradzieckiego ciała nie mogły mnie teraz
rozpraszać.
Mary
Sue w dalszym ciągu rozglądała się niepewnie dookoła.
Zmarszczyła wąskie brwi i posłała mi pytające spojrzenie.
–
Nie przyjechałem samochodem – odparłem, lekko zniecierpliwiony.
–
To chyba nic z tego nie będzie – mruknęła i wzruszyła
ramionami.
–
A to niby dlaczego? – zdumiałem się.
–
Tylko samochód – odparła szybko.
–
Ale co to za różnica? Mieszkam tu niedaleko, będzie równie
przyjemnie jak w samochodzie. Mogę ci to zagwarantować.
–
Tylko samochód – teraz już warknęła.
Poczułem
jak grunt usuwa mi się pod nogami. Nie miałem samochodu. Pozbyłem
się go kilka miesięcy temu, gdy zaczął mi ciążyć. Po mieście
poruszałem się głównie pieszo. Względy bezpieczeństwa.
–
Jaki w tym sens? – odburknąłem.
–
Lubię odgłos skórzanej tapicerki.
–
Co? – zapytałem głupio.
–
Lubię odgłos skrzypiącej tapicerki – powtórzyła spokojnie,
jakby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Wyciągnęła z
torebki papierosa, zapaliła go i zaciągnęła się głęboko.
Wytrzymałem rzucone mi, wyzywające spojrzenie i stanąłem tak
blisko niej, że niemal stykaliśmy się nosami.
–
Mam w domu skórzaną kanapę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Poczułem nagłą ochotę, by zedrzeć z niej ten kombinezon. Znów
upomniałem się w myślach.
Wciąż
nie wyglądała na przekonaną. Przyglądała mi się uważnie, jakby
rozważając w głowie wszystkie możliwe scenariusze.
–
Możemy pójść do mnie – odparła wreszcie. – Też mieszkam
niedaleko.
Zaskoczyła
mnie. Nie byłem na to przygotowany. W swoim mieszkanku, mieszczącym
się na trzecim piętrze wiekowej kamienicy miałem już wszystko
przygotowane. Nawet by się nie zorientowała.
–
Ale ja też... – zacząłem, ale brutalnie mi przerwała.
–
Nie mamy więc o czym mówić – rzuciła niedopałek na chodnik
i zgniotła go podeszwą buta. Już miała odwrócić się do
mnie plecami, gdy złapałem ją za drobne ramię i w panice
zgodziłem się na wszystko, co zaproponowała.
Do
jej mieszkania pojechaliśmy taksówką. Znajdowało się dwie
przecznice od miejsca, w którym się spotkaliśmy, ale Mary Sue
nalegała byśmy tam pojechali zamiast wędrować w męczącym upale.
Przez całą drogę nie odezwała się do mnie ani słowem. Patrzyła
tylko przez okno, obserwując mijające nas samochody, a pomalowane
na czerwono paznokcie wbijała w uchwyt swojej beżowej
torebeczki. Chyba była zdenerwowana.
Mieszkała
w zapuszczonym, starym bloku z wielkiej płyty. Budynek miał tylko
dwa piętra, ale był tak obskurny, że zastanawiałem się jak ktoś
przy zdrowych zmysłach może w nim mieszkać.
Otworzyła
drzwi wiodące na klatkę schodową nieco zardzewiałym kluczem i
zaprosiła mnie gestem do środka. Wewnątrz panował przytłaczający
półmrok i tylko cienka smuga światła, wlewająca się przez
popękaną szybkę pozwalała rozróżnić kontury poszczególnych
obiektów.
–
Żarówka nie działa – rzuciła krótko, jakby czytając mi w
myślach.
Powlokłem
się więc za nią długim korytarzem i po omacku wchodziliśmy po
wysłużonych schodach. Trzymałem się kurczowo poręczy, by nie
runąć w dół. Miałem lęk wysokości, a w tych egipskich
ciemnościach jeszcze bardziej się on spotęgował. Gdy stanęliśmy
wreszcie pod drzwiami jej mieszkania byłem cały zlany potem.
–
Jak twoi sąsiedzi dają sobie tutaj radę? – wysapałem,
przekraczając próg.
–
Nie mam sąsiadów – odpowiedziała cicho i zamknęła za mną
drzwi. Nieco złowrogi szczęk starego zamka spowodował, że moje
ręce pokryły się gęsią skórką, ale szybko odwróciłem uwagę
od podszeptów mojej wybujałej wyobraźni. Gdy Mary Sue zapaliła
światło poczułem się nieco raźniej. Mogłem rozejrzeć się po
mieszkaniu.
Było
bardzo małe. Składało się tylko z jednego pokoju i aneksu
kuchennego, za którym znajdowały się odrapane drzwi. Zapewne
przejście do łazienki.
–
Nie masz balkonu? – zagaiłem, nieco zdziwiony tym faktem. Wszyscy
mieli balkony.
W
odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami i rzuciła torebkę na krzesło.
Mój wzrok tęsknie powędrował w jej stronę. Mary Sue musiała się
zorientować, bo przeniosła wzrok z torebki na mnie i wypaliła:
–
Jesteś jakimś cholernym złodziejem, czy coś w tym guście?
–
Och, nie, nie! – zaprotestowałem. Policzki mnie paliły. Całą
siłą woli powstrzymałem się od zerkania w stronę obiektu mojego
pożądania i uwagę skupiłem na Mary Sue.
W
lekko przytłaczającym świetle żółtej żarówki jej twarz
prezentowała się nieco posępnie. To, co wcześniej tak mnie w niej
urzekło gdzieś się ulotniło, a zamiast tego dostrzegłem
przeciętnej urody kobietę, z toną makijażu, która miała
maskować drobne krostki na brodzie.
Poruszony
tym faktem, wierciłem się niespokojnie, aż w końcu Mary Sue
zaproponowała mi, bym usiadł. Zająłem więc miejsce na skraju
powycieranej, zielonej kanapy i wpatrzyłem się w brudną ścianę,
na której wisiały jakieś religijne obrazy.
–
Napijesz się czegoś? – zagaiła w końcu. Zbliżyła się w moją
stronę i przyjęła kokieteryjną pozę, opierając rękę na
biodrze.
–
Nie, dziękuję – odparłem. Nie czułem pragnienia. Poluzowałem
jednak kołnierzyk mojej koszuli. W mieszkaniu było bardzo gorąco i
duszno, a dookoła unosił się bliżej nieokreślony zapach. I wtedy
uderzyła mnie nagła myśl:
–
Dlaczego siedzimy przy zapalonym świetle skoro jest środek dnia? –
rzuciłem spojrzenie w stronę pozasłanianych okien.
Jakby
spodziewająca się tego pytania Mary Sue, uśmiechnęła się
z wyrozumiałością i usiadła obok mnie. Wyczułem zapach jej
perfum i zakręciło mi się w głowie.
–
Lubię, gdy jest ciemno – odparła niemal szeptem.
Oszołomiony
jej nagłą bliskością, wziąłem gwałtowny haust powietrza
i lekko zadrżałem. Pachniała jaśminem i czymś jeszcze.
Czymś, czego nie potrafiłem zidentyfikować. Gdy przysunęła się
tak, że jej udo niemal stykało się z moim, poczułem falę
pożądania tak silnego, że musiałem przygryźć wargi niemal do
krwi, w przeciwnym wypadku niewątpliwie wpiłbym się w te soczyste
usta, zapominając o celu mojej wizyty. Spojrzenie rzucone w stronę
torebki sprowadziło mnie nieco na ziemię, jednak Mary Sue wcale nie
miała zamiaru mi tego ułatwiać. Przysunęła się jeszcze bliżej
i z gracją położyła mi dłoń na kolanie.
–
To na co masz ochotę, mój drogi? – wyszeptała wprost do mojego
ucha, a ja poczułem jak zaczyna mnie ogarniać panika. Wbrew temu,
co możecie o mnie sądzić, nie miałem zbyt wielkiego
doświadczenia w tych kwestiach. Zawsze starałem się spychać
potrzeby mojego ciała na plan dalszy, a uwagę poświęcać wolałem
pragnieniom mojego skołtunionego umysłu. W tamtym momencie gotów
byłem zrobić jednak dwie rzeczy: rzucić się na Mary Sue i dokonać
aktu pojednania naszych ciał albo wybiec czym prędzej z jej
mieszkania i darować sobie dalsze podchody. Jak możecie się
domyślić, ogarnięty nagłą trwogą, nie zrobiłem nic. A
tymczasem rozochocona Mary Sue ciągnęła swoją grę.
–
O finansach porozmawiamy później – trajkotała. – Najpierw
powiedz mi co lubisz.
–
Eee – wystękałem elokwentnie. – No wiesz... Ja... Lubię...
Lubię jak kobieta jest eee... Na górze – wypaliłem,
przypominając sobie płytkie teksty z seriali, jakie zwykłem
oglądać w wolnym czasie. Ona jednak, najwidoczniej przyzwyczajona
do podobnych wyznań, pokiwała lekko głową i filuternie
zatrzepotała rzęsami. Gdy nachyliła się w moją stronę,
eksponując bardziej biust, odwróciłem wzrok i poszukałem
spojrzeniem obiektu moich westchnień – małej, beżowej
torebeczki, dla której się tu znalazłem. W końcu pragnienie
posiadania pięknej, fioletowej rękawiczki zwyciężyło i
postanowiłem działać.
Drżącą
rękę przełożyłem ponad ramieniem Mary Sue i delikatnie musnąłem
opuszkami palców jej skórę. Kobieta spojrzała na mnie spod
zmrużonych powiek i zmysłowo się uśmiechnęła. Już miałem się
nachylić, by wpić się w te kuszące wargi, gdy moja wybranka
oswobodziła się nagle z mojego uścisku i podskoczyła jak
oparzona.
–
Pozwól, że zgaszę światło! – zawołała.
Zanim
w jakikolwiek sposób zdołałem zaprotestować, spowiła nas
nieprzenikniona ciemność. Mary Sue ponownie usadowiła się obok
mnie, teraz już nieco śmielsza. Ja z kolei, straciwszy z oczu
torebkę, poczułem jak opuszcza mnie resztka odwagi. Narastająca we
mnie wściekłość potęgowała się z każdą minutą, a gdy w
końcu kobieta złożyła pocałunek na moim podbródku, zacisnąłem
dłonie w pięści i postanowiłem poddać się jej pieszczotom, w
każdej chwili gotowy, by przejść do kontrataku.
Ku
mojemu zdziwieniu, było całkiem przyjemnie. Mary Sue, starając się
rozbudzić moje pożądanie i ciekawość, zdecydowała się na pewną
zachowawczość w działaniu. Nie była zbyt nachalna, toteż po
pewnym czasie nieco się rozluźniłem i pozwoliłem, by usiadła mi
na kolanach. Gdy znalazła się tak blisko, że jednym ruchem mógłbym
strącić jej piękną główkę, poczułem dziwne łaskotanie gdzieś
w okolicach lewego ucha. Wzdrygnąłem się nieco i odrzuciłem
od siebie myśl o robactwie, zamieszkującym niedostępne zakamarki
jej mieszkania. Pogładziłem rozochoconą Mary Sue po włosach
i oddałem kolejny pocałunek. Po chwili łaskotanie się
powtórzyło, toteż sięgnąłem wolną ręką do ucha, ale niczego
tam nie wyczułem. Mimo to, dziwne uczucie znów się pojawiło. Tym
razem towarzyszyło mu coś jeszcze. Tuż przy uchu zarejestrowałem
dźwięk o bardzo niskiej częstotliwości. Był na tyle cichy,
że mógłby z powodzeniem utonąć w feerii innych, zwyczajnych
dźwięków, gdyby nie fakt, że zdawał się płynąć gdzieś z
głębi siedzącej na mnie partnerki. Początkowo nie byłem w stanie
przypisać go do czegokolwiek, potem w mojej głowie pojawiła się
absurdalna myśl, że taki dźwięk musi wydawać z siebie osoba na
łożu śmierci. Cichutki charkot zwiastujący rychłe pożegnanie
z życiem. Zaśmiałem się w duchu, rozbawiony własnym
poczuciem humoru i próbowałem odepchnąć od siebie te
makabryczne myśli.
Gdy
Mary Sue zabrała się za rozpinanie guzików mojej koszuli, dobiegł
mnie kolejny odgłos. Nieco dalszy, stłumiony, ale słyszałem go
wyraźnie. Był niczym zgrzyt paznokci na szkolnej tablicy.
Uporczywy, nieznośny i tak, musiałem przyznać to sam przed sobą,
przerażający. Dochodził zza zamkniętych drzwi, na które
zwróciłem uwagę, wchodząc do mieszkania. Przypominał drapanie.
Zjeżył włosy na moim karku i spowodował, że brutalnie odsunąłem
przytulającą się do mnie kobietę.
–
Słyszałaś? – zapytałem.
–
Co takiego? – mruknęła Mary Sue, wyraźnie niezadowolona.
–
Masz w domu psa? Albo kota? Coś tam chyba drapie za drzwiami. Może
chce wyjść.
–
Nie trzymam tu zwierząt – warknęła. – Może w końcu się
rozluźnisz i przestaniesz wymyślać?
Nic
nie odpowiedziałem, poddałem się kolejnym pocałunkom, ale zamiast
skupić uwagę na przyjemności płynącej z obcowania z piękną
kobietą, cały czas nasłuchiwałem. Przez jedną krótką chwilę
wydawało mi się, że coś nie tylko drapie, ale i porusza się za
drzwiami, ale szmer, który usłyszałem znikł równie szybko jak
się pojawił. Drapanie jednak nie ustało. Rytmiczne pociągnięcia
niewidzialnych pazurów na zbutwiałym drewnie. Poczułem jak ogarnia
mnie irracjonalny lęk. Nie wiedziałem, czego tak właściwie się
obawiam. To ja byłem przecież tym złym. Przyszedłem do mieszkania
obcej kobiety z zamiarem zrobienia jej krzywdy. Co więc napawało
mnie takim przerażeniem?
Chwyciłem
Mary Sue mocno za włosy i przyciągnąłem zaborczym gestem do
siebie. Wyraźnie ją to rozochociło, bo zaczęła chichotać i
delikatnie przygryzła swoimi drobnymi ząbkami płatek mojego ucha.
Było to całkiem przyjemne, pozwoliłem jej więc na tę niewinną
pieszczotę. Tym razem zacisnęła usta nieco mocniej, a ja poczułem
ostry ból, promieniujący aż do skroni. Coś ciepłego spłynęło
mi po szyi i dopiero wtedy ocknąłem się z chwilowego zamroczenia.
Nie musiałem zapalać światła, by wiedzieć, że to krew.
–
Au! – syknąłem i odsunąłem ją od siebie. Mary Sue jednak
przylgnęła do mnie z powrotem. Zarzuciła mi ręce na szyję i
wbiła ostre paznokcie w moje ramiona.
–
Boisz się? – zarechotała, a jej zmysłowy głos zamiast wzbudzić
we mnie pożądanie spowodował, że oblałem się potem. Coś było
nie tak. Z nią i z tym miejscem. I z tym, co rozbijało
się za zamkniętymi drzwiami.
Straciłem
resztki cierpliwości i gdy Mary Sue nachyliła się w moją stronę,
by znów mnie pocałować, oswobodziłem się z jej uścisku i
podniosłem się z kanapy. Mój wysiłek okazał się jednak
daremny, bo chwilę potem wylądowałem na pokrytej kurzem podłodze.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a w moich uszach rozległ się
złowieszczy pisk. Czułem, że jeszcze chwila i stracę
przytomność. Zamazany obraz wirował mi przed oczami, a ciemność
mieszała się z rozbłyskami dziwnego, pomarańczowego światła.
Miałem wrażenie, że Mary Sue przygwoździła mnie całym swym
ciężarem do podłogi. Wyciągnąłem ręce, by chwycić ją za
włosy, ale moje dłonie natrafiły na próżnię. Nikogo nade mną
nie było. A mimo to, coś nadal przygniatało mnie do ziemi.
Z
moich ust wydobył się cichy charkot i ostatkiem sił uniosłem
głowę. Mój rozbiegany wzrok mimowolnie powędrował w stronę
tajemniczych drzwi. Były uchylone. Coś, co jeszcze chwilę temu
próbowało się stamtąd wydostać, znalazło się na zewnątrz.
Spanikowany,
zacząłem wierzgać nogami, by zrzucić z siebie nieznośny ciężar.
Gdzieś z tyłu głowy słyszałem uporczywy, piskliwy głosik, który
podpowiadał mi, że powinienem jak najszybciej opuścić to miejsce.
Rzucić wszystko w diabły i ratować własną skórę. Tyle, że nie
byłem w stanie tego zrobić. Nieznana siła odebrała mi czucie w
całym ciele. Leżałem tam, pośrodku niczego, otoczony pustką i
czekałem aż zakończy się moje życie. Czy tak samo czuły się te
wszystkie kobiety, gdy w piwnicy mojego domu czekały na egzekucję?
Anastasia, Viola, Breditte, Jolene, Gerda... Pamiętałem je
wszystkie. Moje trofea. A Mary Sue miała stać się jednym z nich.
Poczułem
jak moje powieki powoli opadają, a świat zamyka się nade mną. To,
co przygwoździło mnie do podłogi objęło swoimi niewidzialnymi
ramionami całe moje ciało. Głowę, klatkę piersiową, nogi.
Pogrążyłem się w śmiertelnym marazmie, z którego miałem
się już nigdy nie obudzić. Spłynął na mnie spokój, jakiego
dawno nie zaznałem. Trwał jednak tylko krótką chwilę, po której
nastąpiło brutalne przebudzenie.
Gwałtowny
wstrząs zachwiał posadami budynku. Szyby w oknach niebezpiecznie
zadygotały, a z sufitu posypał się tynk. Moje usta wypełniły się
krwią, a ja podniosłem się z ziemi, krztusząc się i plując.
Niewidoczny ciężar ustąpił i mogłem wreszcie rozejrzeć się
dookoła. Niczego jednak nie spostrzegłem. Chwyciłem się krawędzi
kanapy i umęczony opadłem na poduszki. Mary Sue nigdzie nie było.
Przynajmniej nie w moim bezpośrednim sąsiedztwie. Raz jeszcze
splunąłem na podłogę i otarłem usta wierzchem dłoni. Krew miała
nieprzyjemny, metaliczny posmak.
–
Hej, gdzie jesteś? – zawołałem. Było mi już wszystko jedno.
Jeśli to, co przed chwilą mnie spotkało miało się powtórzyć,
to kierowany wściekłością, wolałem wyjść temu naprzeciw. Ale
nie doczekałem się odpowiedzi. Mary Sue gdzieś zniknęła, a ja
postanowiłem wykorzystać to, że zostałem sam.
Podniosłem
się z kanapy i po omacku powędrowałem w stronę, gdzie zgodnie z
moimi przypuszczeniami powinien znajdować się przełącznik
światła. Gdy znalazłem się tuż obok drzwi, przesunąłem
niezdarnie ręką po ścianie i gdy opuszki moich palców napotkały
niewielką wypukłość, gorączkowo wcisnąłem przycisk. Najpierw
jeden, potem drugi. Nic się nie wydarzyło. Pomieszczenie w dalszym
ciągu spowijała ciemność. W tamtym momencie ciężko było mi
uwierzyć, że jest środek dnia, a umęczeni mieszkańcy miasta
szukają wytchnienia w miejscach takich jak to. Z dala od słonecznego
żaru, jaki lał się z nieba.
Wciskałem
guziki na przełączniku z częstotliwością szaleńca, któremu
grunt usuwa się pod nogami, a gdy już pogodziłem się z myślą,
że moje wysiłki niczego nie zmienią, rozklekotana lampa na suficie
nagle ożyła i zalała pokój ciepłą poświatą. Oślepił mnie
ten nagły rozbłysk światła, zasłoniłem więc oczy rękawem.
Zdążyłem jednak potwierdzić to, czego już wcześniej się
domyśliłem. Zostałem w mieszkaniu sam. Nie miałem pojęcia, dokąd
udała się Mary Sue, ale ucieczka prawdopodobnie uratowała jej
życie.
W
tamtym momencie byłem zdolny do wszystkiego, i gdyby tylko znalazła
się w pobliżu, zrobiłbym z niej krwawą miazgę. Zacząłem
już nawet obmyślać szczegółowy plan zgładzenia kobiety, ale
wówczas coś innego przykuło moją uwagę. Beżowa torebka była na
swoim miejscu. Spokojna, cierpliwa, czekała na mnie wraz z całą
swoją zawartością. Nie tracąc czasu, dopadłem do niej i jednym,
brutalnym szarpnięciem rozerwałem zamek. Na podłogę wypadło
kilka szminek, lakier do paznokci, nieotwarta paczka prezerwatyw i
samotna, fioletowa rękawiczka. Odrzuciłem torebkę na bok i cały
drżąc z emocji, schyliłem się po swoją własność.
Nie
dane mi jednak było nacieszyć się swoją zdobyczą. Z chwilą, gdy
tylko moje palce zacisnęły się na rękawiczce, światło w
mieszkaniu znów zgasło, a tym razem zapadnięciu ciemności
towarzyszył upiorny, obezwładniający wrzask, o tak wysokiej
częstotliwości, że żarówki, znajdujące się w lampie
eksplodowały i szkło rozsypało się po podłodze. Jeden z kawałków
drasnął mnie w czoło i po chwili poczułem jak krew zalewa mi
prawe oko.
Przeklinając i potykając się o meble, zacząłem cofać się w
kierunku drzwi. Po drodze przewróciłem stolik i znajdujące się na
nim szklanki, wraz z zawartością wylądowały na ziemi. Gdy
wreszcie dotarłem do wyjścia, ścisnąłem mocno rękawiczkę,
gotów zabić, byle tylko ocalić swoją zdobycz i obejrzałem
się przez ramię. Gdybym tego nie zrobił, wszystko mogłoby
potoczyć się zupełnie inaczej. Wybiegłbym z mieszkania, z
rękawiczką w garści i nigdy więcej nie musiałbym myśleć o Mary
Sue i jej przeklętym mieszkaniu. Nie byłem jednak w stanie
pohamować ciekawości, i gdy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do
panującego mroku, w kącie pokoju dostrzegłem coś, co spowodowało,
że całe moje ciało pokryło się gęsią skórką. Nie wiedziałem,
na co właściwie patrzę. Czy była to senna mara, wytwór mojej
wybujałej wyobraźni, czy postać, którą spostrzegłem była tam
naprawdę? W najodleglejszym kącie pokoju, tak wysoka, że jej
otulona ciemnością, niewidzialna głowa sięgała niemal sufitu.
Ale była tam. Stała w milczeniu, z rozdziawionymi ustami,
wpatrzona we mnie, jakby nierozumiejąca tego, co się dzieje.
Wyłupiaste oczy, głęboko osadzone w jej bladej twarzy patrzyły na
mnie z mieszaniną strachu i goryczy, a ja poczułem, że po moim
udzie ścieka coś ciepłego. Niemy krzyk wyrwał się z moich ust,
gdy zobaczyłem, że zjawa się do mnie uśmiecha. Było w tym
wszystkim jakieś jawne szyderstwo, nuta ironii i kpina. Jak u
tego kolorowego kota z jednej z opowieści mojego dzieciństwa. Tego,
który uśmiechał się do bohaterki z korony wysokiego drzewa, a
potem zabrał ją w podróż po krainie abstrakcji i absurdu.
Przerażenie
odjęło mi nie tylko mowę. Nie byłem w stanie zaczerpnąć tchu.
Miałem wrażenie, że umieram. Jeżeli nigdy nie zaznaliście
prawdziwej trwogi, nie będziecie w stanie zrozumieć tego, jak się
wówczas czułem. W jednej chwili stałem tam, wpatrzony w
drwiące ze mnie, blade widmo, a w drugiej pędziłem jak
oszalały rozgrzaną od słońca ulicą, nie zważając na krytyczne
spojrzenia rzucane mi przez przechodniów.
Rękawiczki
pozbyłem się wkrótce po opuszczeniu mieszkania. Rzuciłem ją pod
przejeżdżający samochód i nie obejrzałem się za siebie ani
razu. Rozbijające się w mojej piersi serce nie uspokoiło się
nawet wtedy, gdy przekroczywszy próg własnego domu, zaryglowałem
drzwi na klucz i w pośpiechu zacząłem opróżniać
szafy. W ciągu niecałej godziny byłem już spakowany. Zabrałem ze
sobą tylko to, co niezbędne. Pozbyłem się nawet wszystkich
pamiątek po poprzedniczkach Mary Sue. Wrzuciłem je do jeziora
i gorzko płakałem, gdy patrzyłem jak osuwały się powoli na
dno.
Nie
wróciłem już do tego miasta. Przerażające widmo o wyłupiastych
oczach nie przestawało mnie prześladować. Widziałem je każdej
nocy, gdy mój udręczony umysł zasnuwała pajęczyna niespokojnego
snu. Przebudzałem się za każdym razem, gdy w sennych marzeniach
pojawiała się wysoka, czarna postać o bladej twarzy. Drżałem i
płakałem, gdy widziałem ten sam, szyderczy uśmiech u osób, które
mijały mnie na ulicy. Czułem, że zaczynam popadać w coraz większy
obłęd. Gdziekolwiek się nie ruszyłem, zjawa podążała za mną.
Dostojna, milcząca. Wiedziałem, że nigdy mnie nie opuści.
Nawet
teraz, gdy siedzę w ciemnym, hotelowym pokoju i piszę te słowa w
blasku pojedynczej lampy, czuję jej oddech na swoich plecach.
Widziałem ją w twarzy recepcjonisty, gdy wręczał mi klucz i w
oczach podstarzałej pokojówki, która przyniosła mi pościel.
Towarzyszyła mi nawet wtedy, gdy jechałem windą na czwarte piętro,
a dookoła mnie skakała cała gromadka dzieciaków. Wszystkie miały
ten sam, kpiący uśmiech. Podobnie jak ich rodzice.
Całe
szczęście, dzisiejsza noc będzie moją ostatnią. Wszystko już
przygotowałem. Zadbałem o każdy, najdrobniejszy szczegół.
Postaram się nie narobić zbyt wiele hałasu. Uregulowałem
wszystkie długi, pożegnałem się z kilkoma osobami, z którymi
utrzymywałem jeszcze sporadyczny kontakt. Mówiłem, że wyjeżdżam
w interesach i mogę być poza zasięgiem przez dłuższy czas.
Sam
nie wiem dlaczego postanowiłem spisać tę historię. Moje słowa i
tak niczego nie zmienią, a cała ta opowiastka zostanie włożona
między bajki i odstawiona na półkę, gdzie obrośnie kurzem i po
latach nikt nie będzie o niej pamiętał. Dla mnie jednak stała się
namacalnym dowodem na to, że tym światem rządzą siły, z których
istnienia nie zdajemy sobie nawet sprawy. Targają nami namiętności,
których pochodzenia nie rozumiemy, a gdy pozwalamy naszym demonom,
by nami zawładnęły, materializują się przed naszymi oczami w
najmniej oczekiwanych kształtach i formach, po to tylko, by z roli
drapieżników zdegradować nas do roli ofiary.
Czuję
na karku jej oddech. Czy to sama śmierć stoi tam za drzwiami
i czeka aż skończę pisać swoje wyznanie?
Położyłem
obok rękawiczkę. Tę, którą Mary Sue zgubiła na ulicy zeszłego
lata. Tylko tej jednej rzeczy nie potrafiłem się pozbyć.
Słyszę
za drzwiami cichy jęk, połączony z niecierpliwym
westchnieniem. Jeśli to naprawdę śmierć, to musi być bardzo
znużona. Czekała w końcu tak długo.