–
Kaziu, proszę cię, przestań! Przestań wreszcie płakać!
Chuda,
żylasta dłoń matki spoczęła na ramieniu ośmioletniej
dziewczynki. Drobne ciałko zadygotało, wąskie usta rozchyliły
się, ale nie wydobył się z nich żaden inny dźwięk poza
przeciągłym szlochem.
Wysoka,
wypudrowana kobieta o łabędziej szyi i krótkich blond włosach,
pchnęła dziewczynkę na miękką sofę i wróciła do swoich
codziennych obowiązków. Otworzyła szafę i zabrała się za
kompletowanie stylizacji na dzień jutrzejszy. Obejrzała ze
wszystkich stron wielką spódnicę w czerwone grochy, pokręciła
nosem, po czym odłożyła ją z powrotem na półkę. Podobny los
spotkał zieloną sukienkę z białą kokardą oraz staromodną
bluzkę w żółte pasy. Gdy wreszcie wybór padł na elegancki golf
w kolorze waty cukrowej, zwróciła się do siedzącego w skórzanym
fotelu męża:
–
Rusz tyłek sprzed telewizora i zrób coś – wskazała głową na
pochlipującą Kazię.
Barczysty
mężczyzna z sumiastymi wąsami oderwał wzrok od młodej lwicy,
ścigającej ranną gazelę i zwrócił obojętną twarz w stronę
dziewczynki.
–
Co się stało? – zapytał tępo.
Na
twarz dziecka wstąpił wielki rumieniec.
–
Od godziny tak beczy i nie mogę jej uspokoić – skwitowała
kobieta i przewróciła oczami.
–
Kaziu, chodź do taty – rzekł zachęcająco i dopiero wtedy mała
umilkła. Mężczyzna wyglądał groźnie i choć inteligencją nie
grzeszył, serce miał po właściwej stronie klatki piersiowej.
Kazia
posłusznie wdrapała się ojcu na kolana. Szorstka, pomarszczona
dłoń otarła resztki łez z jej policzków i spoczęła na
rudowłosej główce.
–
No, to opowiadaj co się stało – zachęcił ją.
Westchnęła
tylko i znów bliska płaczu, wyjąkała:
–
N-nie chcę tam wracać.
–
Gdzie nie chcesz wracać?
–
Do szkoły – powiedziała bardzo cicho.
–
Ale dlaczego? Dzieci w twoim wieku muszą chodzić do szkoły. Czy
ktoś ci zrobił jakąś krzywdę?
Dziewczynka
pokręciła przecząco głową.
–
Dostałaś jakąś złą ocenę i nauczycielka na ciebie nakrzyczała?
Jeśli tak, to jutro rano tam pójdę i z nią poważnie
porozmawiam.
Kazia
znów zaprzeczyła.
–
Co w takim razie się wydarzyło?
–
To przez Julkę – zadygotała.
–
Coś ci zrobiła? – pytał dalej.
–
Nie – odpowiedziała szybko i zaczerpnęła powietrza. – To przez
historię o pokoju sto pięć.
–
Jaką historię?
–
B-bo tam jest zamknięty mały chłopiec – wydusiła z siebie, a
spojrzenia mężczyzny i jego żony się skrzyżowały. Kobieta
odłożyła na bok czarne spodnie, które właśnie wyjęła z szafy
i usiadła na krawędzi sofy.
–
Jaki chłopiec? O czym ty mówisz? – ofuknęła córkę, która na
dźwięk jej podniesionego głosu znów zaczęła płakać.
–
J-Julka opowiedziała mi, że w pokoju sto pięć, na pierwszym
piętrze zamknięty jest mały chłopiec – kontynuowała, a łzy
ściekały jej po brodzie. – Gdy w szkole jest bardzo cicho,
słychać drapanie w drzwi i jęki. Julka na początku myślała, że
to jakieś zwierzę, ale okazało się, że…
–
Kaziu… – powiedział łagodnie ojciec. – Chyba zdajesz sobie
sprawę, że twoja koleżanka to wszystko wymyśliła?
Dziewczynka
energicznie pokręciła głową i zacisnęła małe piąstki.
–
Ale ja słyszałam… Słyszałam go!
–
Kaziu – ciągnął cierpliwie ojciec. – Dobrze wiesz, że Julka
ma bujną wyobraźnię. Pamiętasz historię z powieszonym pieskiem,
którą ci opowiedziała na początku roku szkolnego? Tak się
zarzekała, że widziała jak woźny zostawił go na płocie, by
zdechł, ale taka sytuacja nie miała w ogóle miejsca. A ty
niepotrzebnie przez nią płakałaś.
Na
wspomnienie tej makabrycznej opowiastki Kazia znów zaczęła
dygotać. Wbiła ząbki w nadgarstek i spojrzała rozpaczliwie
na ojca. On jednak ciągnął dalej:
–
Przecież ktoś by to w końcu zauważył, tym bardziej, że według
wersji Julki był to wielki czarny pudel, należący do dyrektorki.
Tymczasem nie znaleziono ani ciała, ani krwi, ani…
–
Och, zamknij się – przerwała mu żona niecierpliwie, chwyciła
Kazię i postawiła ją zdecydowanym ruchem na podłodze. –
Wygadujesz takie farmazony, że aż żal tego słuchać. A ty, młoda
damo, powinnaś już spać.
Kazia
rzuciła jej lękliwe spojrzenie i jeszcze głębiej wcisnęła
piąstkę do ust.
Dwadzieścia minut
później leżała już w pidżamie pod kołdrą, patrząc błagalnie
na gaszącą światło matkę, a przez dziecięcą główkę
przelatywały szybko obrazy, które zdołała wychwycić w ciągu
dnia. Będąc dzieckiem niezwykle wrażliwym na kształty, kolory
i zapachy, bez trudu wyobraziła sobie, że oto znów siedzi w
wyłożonej boazerią sali lekcyjnej.
Pani Romanowicz,
ciemnooka stara panna, gustująca w znacznie młodszych od siebie
mężczyznach, pisała właśnie coś zawzięcie na zabrudzonej kredą
tablicy, gdy uwagę Kazi przyciągnęła scenka, jaka rozgrywała się
na szkolnym dziedzińcu. Ze swojego miejsca, położonego tuż obok
wysokiego okna, miała doskonały widok na rozległy plac oraz
zasypane śniegiem boisko.
Stalowo-szare
chmury płynęły leniwie po niebie, w każdej chwili gotowe
obdarować mieszkańców kolejną porcją białego puchu.
Nie przeszkadzało
to najwyraźniej trójce starszych od niej chłopców, którzy
rzucali się przed szkołą śnieżkami. Ich stłumiony przez okienne
szyby śmiech docierał do niej z oddali, ale nawet z tej
odległości była w stanie dostrzec jak świetnie się razem bawią.
W pewnym momencie jeden z nich wskazał ręką na coś, co
musiało znajdować się w górnej części gmachu szkoły.
Pozostali dwaj odwrócili zakapturzone głowy w tamtym kierunku
i zaczęli intensywnie wypatrywać tego, co przykuło uwagę ich
kolegi.
„To
pewnie jakiś ptak” – przemknęło dziewczynce przez myśl.
Sala,
w której odbywała się lekcja znajdowała się na przedostatnim
piętrze wysokiego budynku. Nad nią był już tylko strych i
pozamykane na klucz pomieszczenia gospodarcze.
W
pewnym momencie do wrażliwych uszu Kazi dotarł dziwny dźwięk. Czy
ktoś przesuwał po podłodze jakiś ciężki mebel? Ale to przecież
niemożliwe, bo pokoje na górze są puste. Wszyscy o tym
wiedzą. Nawet łobuz Janek, któremu udało się przed miesiącem
zakraść na ostatnie piętro.
Jeden
z chłopców, ten najwyższy, w pomarańczowej kurtce, przyłożył
dłonie do oczu i usiłował dojrzeć coś, co najwyraźniej w
dalszym ciągu było widoczne z miejsca, w którym stał. A może to
robotnicy weszli na dach i zabrali się za odśnieżanie? Przecież
już kilka razy tak się zdarzyło i wówczas siedzący w klasie
uczniowie mogli podziwiać spadające na ziemię lodowe czapy,
rozbijające się o betonowy chodnik. Tak, to było najbardziej
rozsądne wytłumaczenie.
Myśli
Kazi powędrowały w stronę zadania matematycznego, które
nauczycielka rozpisywała na tablicy. Dziewczynka ścisnęła mocniej
spoczywające w jej dłoni pióro i zabrała się za
przepisywanie. Przez kilka minut skrobała zawzięcie po kratkowanym
papierze, po czym znów zerknęła na dziedziniec. Chłopcy zniknęli.
Szuranie na poddaszu
znów się powtórzyło. Przeciągłe, uporczywe, irytujące. Jakby
ktoś przesuwał ciężki obiekt z kąta w kąt, nie mogąc się
zdecydować gdzie go postawić.
Rozejrzała
się uważnie po klasie, ale wszyscy uczniowie pogrążeni byli w
milczeniu i zdawali się nie zwracać uwagi na dochodzące z góry
odgłosy.
–
Psst! – doszedł ją cichy szept tuż obok. Zerknęła w prawo i
ujrzała roześmianą twarz Julki, zajmującej sąsiednią ławkę.
Kazia
uniosła wysoko brwi i spojrzała z trwogą w stronę nauczycielki.
–
Chcesz wiedzieć co to? – zapytała ją koleżanka.
–
Pewnie robotnicy – odparła cichutko.
–
To Grzegorz – wypaliła Julka i zamilkła. Wpatrywała się
znacząco w twarz koleżanki, ale Kazia wzruszyła tylko ramionami i
zignorowała ją. Lęk przed reakcją pani Romanowicz był w tej
chwili większy, aniżeli jej zainteresowanie tajemniczymi odgłosami
rozlegającymi się na poddaszu.
Julka
nie dawała jednak za wygraną i po zakończonej lekcji odciągnęła
ją na bok.
–
Chcesz dowiedzieć się czegoś więcej? – zaatakowała ją, gdy
Kazia z wielkim plecakiem wlokła się zatłoczonym korytarzem.
Zatrzymała się i wpatrzyła z niedowierzaniem w twarz dziewczynki.
–
Skąd wiesz, że tam ktoś jest? – zapytała uprzejmie. – Pan
Horacy mówił, że wszystkie pokoje na górze są puste.
–
Horacy, Horacy – zakpiła Julka i zatrzepotała brązowym
warkoczem. — On ciągle pije, nie wie nawet co się dzieje w
szkole. Pamiętasz przecież historię z psem dyrektorki.
Kazia
wbiła mocno zęby w dolną wargę, a drżące ręce schowała szybko
do kieszeni spodni.
–
No więc chcesz posłuchać czy nie?
–
Nie wiem… – odparła z pewnym wahaniem, ale już po chwili
podreptała posłusznie za swoją rezolutną koleżanką. Wypatrzyły
wolną ławkę gdzieś w połowie korytarza i usiadły. Jak cudownie
było zdjąć z pleców ten morderczy ciężar! Czerwony plecak z
Myszką Miki postawiła na zabrudzonej posadzce i wbiła wzrok w
twarz Julki. Małe, sprytne oczka szybko zlustrowały korytarz, aż w
końcu zatrzymały się na wystraszonej Kazi.
–
No chyba się nie boisz! – zakpiła dziewczynka, a jej rozmówczyni
podskoczyła na dźwięk szczebiotliwego głosu.
–
Pewnie, że nie! – zaperzyła się.
–
No to słuchaj – schyliła się tak, by tylko Kazia mogła ją
usłyszeć. – Wiem od kilku osób, że pomieszczenia na górze
wcale nie są takie opustoszałe, jak mogłoby się zdawać. Dyrekcja
chce byśmy tak myśleli. A poza tym, stary Horacy też na pewno wie
co się tam znajduje.
–
A co się tam znajduje?
–
Od jakiegoś czasu w szkole rozlegają się dziwne dźwięki –
kontynuowała. – Na co dzień tak tego nie słychać, ale gdy
korytarze pustoszeją, usłyszeć można płacz i ciche stukanie.
Jakby ktoś próbował wydostać się z zamkniętego na klucz pokoju.
Z początku myślałam, że to tylko takie głupie gadanie, ale odkąd
Janek trafił na górę, cały czas opowiada o tym, że gdy stanął
pod drzwiami pokoju sto pięć, usłyszał głośne drapanie o ścianę
i płacz. Ktoś tam jest uwięziony i nie może wyjść.
Kazia
zadrżała. Julka, widząc, że jej opowieść trafiła na podatny
grunt, cała się rozpromieniła i przystąpiła do dalszego
relacjonowania.
–
Z początku myśleliśmy, że mamy w szkole ducha. Wiesz, takiego co
to zginął tragicznie i jego dusza nie może zaznać spokoju.
No nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem – zganiła swoją
słuchaczkę. – Ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym
większego sensu zaczęła dla nas nabierać historia, która kiedyś
krążyła po szkole. To taka w sumie legenda, o jednookim
chłopcu, którego zamknęła tam dyrektorka, w obawie przed tym,
żeby nie zniszczył jej kariery.
–
Jak to?
–
Ten chłopiec to niby jej nieślubny syn, owoc romansu z pracującym
tu niegdyś woźnym. Nie, nie z Horacym – uspokoiła ją. Kazia
patrzyła na Julkę z mieszaniną strachu i podziwu. Nie spotkała
jeszcze dziewczynki, która wiedziałaby tyle o życiu dorosłych.
Imponowało jej to.
–
I dlatego go tam zamknęła? Żeby nikt się o tym nie dowiedział?
–
Dokładnie! Poza tym, gdy chłopiec był mały uległ strasznemu
wypadkowi, w wyniku którego stracił oko, a jego matka, zamiast
zawieźć go do szpitala, zamknęła go zakrwawionego w tym właśnie
pokoju.
–
To straszne! – krzyknęła Kazia.
–
Wszyscy myśleliśmy, że to zwykła ściema, ale sama dzisiaj
słyszałaś te odgłosy, a i Janek mówił o drapaniu i płaczu.
Grzegorz jest tam zamknięty od lat i nic nie można z tym
zrobić!
–
Ale m-może powinniśmy iść z tym na policję? – zapytała Kazia
nieśmiało.
–
Chyba żartujesz! Jeśli dyrektorka faktycznie miała syna, to jego
zaginięcie nie powinno ujść uwadze policji. Skoro zniknął w
tajemniczych okolicznościach, to władze już dawno o tym wiedzą, a
nic z tym nie robią. Może się boją? – dodała teatralnym
szeptem, by jeszcze bardziej podkreślić wagę opowiadanej historii.
–
To co możemy zrobić?
Nie
musiała długo czekać na odpowiedź. Piętnaście minut później
stała już obok Julki na schodach wiodących na ostatnie piętro.
Poczekały cierpliwie aż inne dzieci wraz z nauczycielami
rozejdą się po salach, i wykorzystując godzinną przerwę między
lekcjami, postanowiły zakraść się na strych. Był to oczywiście
pomysł Julki. Lękliwa Kazia nigdy by się nie pokusiła o taką
wyprawę, ale nie śmiała odmówić przebojowej koleżance.
Gdy
na korytarzu zapadła senna cisza, podreptały cichutko na górę,
raz za razem zerkając przezornie za siebie. Wpadłyby w niezłe
tarapaty, gdyby ktoś zauważył, że zamiast odrabiać lekcje w
szkolnej świetlicy, włóczą się tam, gdzie nie powinny.
Korytarz
był pogrążony w ciemnościach, a jedynym źródłem światła było
małe, zakratowane okienko umiejscowione w sąsiedztwie tajemniczego
pokoju. Ledwie ich drobne nóżki dotknęły ostatniego stopnia
stromych schodów, dziewczynki zarejestrowały stare, zbutwiałe
drzwi, które wyglądały tak, jakby nikt ich od dawna nie otwierał.
Nawet w spowijającym poddasze mroku dostrzec można było
długie girlandy pajęczyn, kołyszące się w podmuchach zimowego
powietrza, wpadającego do środka przez szparę w oknie.
–
Lepiej wracajmy zanim ktoś nas złapie – szepnęła Kazia. Całe
ramiona pokryte miała gęsią skórką.
–
Nikogo tu nie ma – odparła Julka. – Horacy pewnie odśnieża
chodniki.
–
Mimo wszystko… – nalegała.
–
Chodź – Julka złapała ją za spoconą rączkę i pociągnęła w
stronę drzwi.
Wyglądały
całkiem normalnie, poza tym, że napis, oznaczający numer pokoju
starł się z upływem czasu i teraz w bladym świetle, sączącym
się przez okienko przybrał barwę jasno złotą.
Julka
uklękła i zajrzała przez dziurkę od klucza. Ze środka nie
dobiegał najlżejszy nawet szmer.
–
Nic nie widać – stwierdziła, ale nie dała za wygraną. Położyła
się płasko na ziemi i próbowała zerknąć do środka przez
szparę między drzwiami a podłogą. Z tym samym rezultatem. Wstała,
otrzepała się z kurzu i z nadąsaną miną kopnęła z całej siły
drewnianą framugę. Głuchy odgłos uderzenia rozszedł się po
pomieszczeniu.
–
Do kitu – warknęła. – Pewnie Janek to wszystko zmyślił. Albo
to, co tam mieszkało już dawno zdechło.
Odwróciła
się na pięcie i pomaszerowała w stronę schodów. Zdezorientowana
Kazia już miała ruszyć za nią, gdy jej uwagę przykuła cienka
smuga światła, która nagle zalała korytarz. Gdyby teraz Julka
obejrzała się za siebie, zobaczyłaby bladą poświatę,
wydobywająca się z dziurki od klucza, ale dziewczynka była
tak zaabsorbowana niepowodzeniem własnej misji, że szybko zbiegła
po schodach, nie zważając na pozostawioną w ciemnościach
koleżankę.
Kazię tymczasem
sparaliżował strach i nie mogła ruszyć z miejsca. Cokolwiek tam
w pokoju zasłaniało dopływ światła, musiało właśnie
zmienić pozycję.
Zerknęła
powoli w dół, ku przypodłogowej szczelinie, ale niczego nie
dostrzegła. Tam strzępy światła dziennego najwyraźniej nie
docierały. Zatrzymała oddech i przyłożyła ucho do drzwi. Krew
szumiała jej w żyłach, a małe serduszko tłukło się w piersi
jak oszalałe.
Początkowo
nie wiedziała do czego przypasować dźwięk, jaki do niej dotarł.
Miarowe, jednostajne odgłosy, przypominające tykanie zegara. Coś
zaszeleściło za drzwiami, tuż obok niej. I wtedy do jej uszu
dotarło cichutkie charczenie. Upiorny, gardłowy dźwięk, jaki
wydaje osoba bliska uduszenia. Niewidzialne pazury wbiły się w
drewno po drugiej stronie drzwi i przejechały po nich
z wściekłością.
Kazia
odskoczyła gwałtownie do tyłu i wpadła na znajdującą się za
plecami ścianę. Gdy dziecięce nóżki podjęły rozpaczliwą próbę
ucieczki, coś, co znajdowało się w pokoju sto pięć zaczęło
krzyczeć.
***
–
Obudź się! – zaspany głos matki wyrwał ją ze snu.
Nie
mogła złapać tchu. Pochwyciła prześcieradło i zacisnęła
kurczowo piąstki.
Małe
płuca pracowały na zwiększonych obrotach, a wąska klatka
piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała.
W
pokoju rozbłysło światło i Kazia ujrzała zmartwione twarze
rodziców. Ojciec szybko wziął ją na ręce i próbował uspokoić.
–
Co się stało? Miałaś zły sen?
Ale
Kazia nie odpowiedziała. Drobniutką twarz wykrzywił grymas bólu.
Policzki miała rozpalone.
Zdenerwowany
mężczyzna ubrał się w pośpiechu, i nie zastanawiając się
długo, zapakował córkę do zaparkowanego pod blokiem samochodu.
–
Gdzie ją zabierasz?! – krzyczała jego żona. – W szpitalu cię
wyśmieją! Coś jej się przyśniło, a ty robisz z siebie durnia!
Ale stan Kazi uległ
diametralnemu pogorszeniu, gdy mijali pogrążoną w ciemnościach
szkołę. Stary, porośnięty wysuszonymi pędami bluszczu gmach,
odcinał się na tle nocnego, zimowego nieba, a posępna bryła
budynku sprawiała przygnębiające wrażenie.
Gdy przejeżdżali
tuż obok zasypanego śniegiem dziedzińca, dziewczynka uspokoiła
się na chwilę i wyjrzała przez zaparowaną szybę. Jej wzrok od
razu powędrował w górę, w poszukiwaniu małego okienka. Było
prawie niewidoczne, ale coś przykuło uwagę wystraszonego dziecka.
Może to jej wybujała wyobraźnia, która sprawiała, że czasem
widziała i słyszała rzeczy, jakich nie zauważały inne dzieci,
ale przez jedną krótką chwilę odniosła wrażenie, że widzi
powykrzywianą pod dziwnymi kątami sylwetkę, która wolno przesuwa
się po dachu.
Poszukała
dłoni ojca i mocno zacisnęła na niej palce.
–
Tato, popatrz – szepnęła i wskazała ręką w stronę szkoły.
Zdezorientowany
mężczyzna zerknął we wskazanym kierunku i zobaczył to, na co
uwagę zwróciła córka. W jednym z okien na poddaszu paliło się
światło. Ale nie był to ciepły blask pochodzący od zwykłej
żarówki, tylko zimna, ledwie zauważalna, zielona poświata.
–
Kto tam buszuje o tej porze? – zmarszczył brwi. Była druga nad
ranem.
Oczy
Kazi rozszerzyły się, a wstrząsane dreszczem ciało osunęło
bezwładnie w ramiona ojca.
***
–
Pana córka przeżyła duży szok – wyjaśniła po raz kolejny
pielęgniarka. – Nie jest to jakoś szczególnie groźne dla
zdrowia, ale żeby uniknąć takich ataków w przyszłości, pan
doktor przepisał te tabletki – podała mu receptę.
–
Jak to nie jest groźne dla zdrowia? – zaatakował ją mężczyzna.
– Moja córka się dusiła, straciła przytomność, a pani mi
mówi, że nie jest to groźne? Czy pani siebie słyszy?!
–
Powtarzam panu raz jeszcze…
–
A idźcie wszyscy w cholerę! – wrzasnął i wyszedł z gabinetu,
trzaskając drzwiami.
Siedząca
samotnie na korytarzu Kazia ubrana już była w swoją różową
kurtkę i czekała aż ojciec zawiezie ją do domu. Widząc
zdenerwowanie na jego twarzy, podbiegła do niego i zapytała:
–
Co się stało, tatusiu?
–
Nic Kaziu. Nic. – odparł i próbował się uśmiechnąć. –
Zaraz będziemy w domu i sobie odpoczniesz
W
świetle dziennym wszystko prezentowało się zupełnie inaczej.
Zimowe słońce rozproszyło zalegającą nad miastem ciemność, a
wszystkie lęki i obawy opuściły dziecięcy umysł. Gdy
samochód sunął powoli opustoszałą ulicą, dziewczynka z
uśmiechem zadowolenia na ustach obserwowała jak młodsze od niej
dzieci spacerują ze swoimi rodzicami i korzystają ze słonecznego,
sobotniego poranka.
–
Dlaczego mama nie pojechała z nami? – zapytała nagle. Ojciec
rzucił jej ukradkowe spojrzenie.
–
Musiała coś załatwić, ale dzwoniła i kazała ci przekazać, że
bardzo się cieszy, że wróciłaś już do zdrowia. I być może,
Kaziu… – zawahał się. – Mama będzie musiała wyjechać na
jakiś czas.
–
Rozumiem – zasępiła się i umilkła.
Samochód
wjechał w wąską uliczkę, skręcił w prawo i znalazł się w
pobliżu szkoły, do której uczęszczała Kazia. Kierujący pojazdem
mężczyzna ze zdziwieniem zauważył, że mimo wolnego dnia na
dziedzińcu znajduje się tłum ludzi. Widząc zaparkowany obok
policyjny radiowóz, przezornie skręcił raz jeszcze i zatrzymał
auto pod sklepem. Drzemiąca właśnie na tylnym siedzeniu
dziewczynka, ocknęła się.
–
Muszę kupić bułki, zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj –
powiedział.
Kiwnęła
głową i z powrotem się położyła.
Wysiadł
z samochodu i szybko ruszył w stronę szkoły. Widok mundurowych
zaniepokoił go. Podszedł do jednego z nich i zapytał:
–
Co tu się stało? Moja córka chodzi do tej szkoły i nie wiem…
–
Proszę się cofnąć – zakomenderował policjant. – Trwają
czynności sprawdzające i wszyscy państwo proszeni są o rozejście
się.
Parę
osób mruknęło coś w wyrazie niezadowolenia, ale nikt się nie
ruszył. Stojący obok, starszy mężczyzna zagadnął ojca Kazi:
–
Moja wnuczka też się tutaj uczy – powiedział markotnie. –
Straszna tragedia…
–
W dalszym ciągu nie wiem o co chodzi – zniecierpliwił się
mężczyzna.
–
Niech pan spojrzy tam – wskazał ręką w stronę tłumu
policjantów, krążących jak sępy nad czymś, co leżało na
pokrytej śniegiem ziemi. Z miejsca, w którym stał nie był w
stanie niczego dostrzec, ale widok charakterystycznej, policyjnej
taśmy uzmysłowił mu, że całkiem niedawno rozegrała się tu
jakaś tragedia.
–
Było ich dwóch – mówił dalej staruszek. – Mniej więcej
dziesięć, jedenaście lat. Zakradli się w nocy do szkoły, z
latarkami. Nie wiem co się tam wydarzyło, ale jednego z nich, tego
co tam stoi przy dyrektorce, złapał woźny. Drugiego znalazłem
rano ja – dokończył i zerknął na swojego rozmówcę.
–
Gdzie on teraz jest?
–
Nie żyje. Zabrała go karetka, ale było już za późno.
–
Więc co leży tam, na ziemi? – popatrzył raz jeszcze na
pogrążonych w zadumie policjantów. Jeden z nich klęczał teraz
nad jakimś pomarańczowym zawiniątkiem.
–
Jego kurtka i obcięte ręce.
Słowa
te zawisły między nimi w powietrzu. Żaden z nich się nie odezwał,
a ojciec Kazi poczuł, że go mdli. Mimowolnie popatrzył w stronę
małego okienka, w którym poprzedniej nocy dostrzegł rozbłysk
dziwnego światła. Było otwarte na oścież.
–
Wiadomo kto to zrobił? – zapytał po dłuższym milczeniu. Starszy
jegomość wzruszył tylko ramionami i rzucił krótko:
–
Chyba tylko sam diabeł zabija i okalecza niewinne dzieci.
***
Obudził
ją trzask zamykanych drzwi. Podniosła się i przetarła oczy
rękawem. Ojciec zasiadł za kierownicą, położył siatkę z
pachnącymi bułkami na sąsiednim siedzeniu i odwrócił do tyłu.
Jego twarz miała dziwny wyraz, ale mimo to uśmiechnął się na
widok rozespanej córki. W wygniecionym sweterku i z rozczochranymi
włosami wyglądała rozbrajająco.
–
Wyspałaś się? – zapytał.
Samochód
ruszył przed siebie, ale tym razem nie przejechał obok szkoły.
–
Miałam dziwny sen – mruknęła.
–
Opowiesz mi o nim?
–
Śniłam o Grzegorzu. Chłopcu z tego pokoju – wyjaśniła. – Tym
razem nie był już smutny. Śmiał się.
Ojciec
milczał.
–
Chyba w końcu udało mu się wyjść – powiedziała bardziej do
siebie niż do niego.
Samochód
przyspieszył. Ostre promienie słońca wpadły przed przednią szybę
i zalały złotym blaskiem ponure wnętrze. Kazia położyła się na
miękkim siedzeniu i patrzyła jak kolejne budynki przesuwają się
za oknem.
–
Czy mama też kiedyś będzie się tak śmiała? – zapytała
niespodziewanie.
–
Miejmy nadzieję –
odpowiedział ojciec i przekręcił okrągłą gałkę.
Z
głośników popłynęła znajoma całej rodzinie melodia, a pod jego
powiekami zatańczyły łzy.