środa, 7 sierpnia 2019

Cyklop



– Kaziu, proszę cię, przestań! Przestań wreszcie płakać!
Chuda, żylasta dłoń matki spoczęła na ramieniu ośmioletniej dziewczynki. Drobne ciałko zadygotało, wąskie usta rozchyliły się, ale nie wydobył się z nich żaden inny dźwięk poza przeciągłym szlochem.
Wysoka, wypudrowana kobieta o łabędziej szyi i krótkich blond włosach, pchnęła dziewczynkę na miękką sofę i wróciła do swoich codziennych obowiązków. Otworzyła szafę i zabrała się za kompletowanie stylizacji na dzień jutrzejszy. Obejrzała ze wszystkich stron wielką spódnicę w czerwone grochy, pokręciła nosem, po czym odłożyła ją z powrotem na półkę. Podobny los spotkał zieloną sukienkę z białą kokardą oraz staromodną bluzkę w żółte pasy. Gdy wreszcie wybór padł na elegancki golf w kolorze waty cukrowej, zwróciła się do siedzącego w skórzanym fotelu męża:
– Rusz tyłek sprzed telewizora i zrób coś – wskazała głową na pochlipującą Kazię.
Barczysty mężczyzna z sumiastymi wąsami oderwał wzrok od młodej lwicy, ścigającej ranną gazelę i zwrócił obojętną twarz w stronę dziewczynki.
– Co się stało? – zapytał tępo.
Na twarz dziecka wstąpił wielki rumieniec.
– Od godziny tak beczy i nie mogę jej uspokoić – skwitowała kobieta i przewróciła oczami.
– Kaziu, chodź do taty – rzekł zachęcająco i dopiero wtedy mała umilkła. Mężczyzna wyglądał groźnie i choć inteligencją nie grzeszył, serce miał po właściwej stronie klatki piersiowej.
Kazia posłusznie wdrapała się ojcu na kolana. Szorstka, pomarszczona dłoń otarła resztki łez z jej policzków i spoczęła na rudowłosej główce.
– No, to opowiadaj co się stało – zachęcił ją.
Westchnęła tylko i znów bliska płaczu, wyjąkała:
– N-nie chcę tam wracać.
– Gdzie nie chcesz wracać?
– Do szkoły – powiedziała bardzo cicho.
– Ale dlaczego? Dzieci w twoim wieku muszą chodzić do szkoły. Czy ktoś ci zrobił jakąś krzywdę?
Dziewczynka pokręciła przecząco głową.
– Dostałaś jakąś złą ocenę i nauczycielka na ciebie nakrzyczała? Jeśli tak, to jutro rano tam pójdę i z nią poważnie porozmawiam.
Kazia znów zaprzeczyła.
– Co w takim razie się wydarzyło?
– To przez Julkę – zadygotała.
– Coś ci zrobiła? – pytał dalej.
– Nie – odpowiedziała szybko i zaczerpnęła powietrza. – To przez historię o pokoju sto pięć.
– Jaką historię?
– B-bo tam jest zamknięty mały chłopiec – wydusiła z siebie, a spojrzenia mężczyzny i jego żony się skrzyżowały. Kobieta odłożyła na bok czarne spodnie, które właśnie wyjęła z szafy i usiadła na krawędzi sofy.
– Jaki chłopiec? O czym ty mówisz? – ofuknęła córkę, która na dźwięk jej podniesionego głosu znów zaczęła płakać.
– J-Julka opowiedziała mi, że w pokoju sto pięć, na pierwszym piętrze zamknięty jest mały chłopiec – kontynuowała, a łzy ściekały jej po brodzie. – Gdy w szkole jest bardzo cicho, słychać drapanie w drzwi i jęki. Julka na początku myślała, że to jakieś zwierzę, ale okazało się, że…
– Kaziu… – powiedział łagodnie ojciec. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że twoja koleżanka to wszystko wymyśliła?
Dziewczynka energicznie pokręciła głową i zacisnęła małe piąstki.
– Ale ja słyszałam… Słyszałam go!
– Kaziu – ciągnął cierpliwie ojciec. – Dobrze wiesz, że Julka ma bujną wyobraźnię. Pamiętasz historię z powieszonym pieskiem, którą ci opowiedziała na początku roku szkolnego? Tak się zarzekała, że widziała jak woźny zostawił go na płocie, by zdechł, ale taka sytuacja nie miała w ogóle miejsca. A ty niepotrzebnie przez nią płakałaś.
Na wspomnienie tej makabrycznej opowiastki Kazia znów zaczęła dygotać. Wbiła ząbki w nadgarstek i spojrzała rozpaczliwie na ojca. On jednak ciągnął dalej:
– Przecież ktoś by to w końcu zauważył, tym bardziej, że według wersji Julki był to wielki czarny pudel, należący do dyrektorki. Tymczasem nie znaleziono ani ciała, ani krwi, ani…
– Och, zamknij się – przerwała mu żona niecierpliwie, chwyciła Kazię i postawiła ją zdecydowanym ruchem na podłodze. – Wygadujesz takie farmazony, że aż żal tego słuchać. A ty, młoda damo, powinnaś już spać.
Kazia rzuciła jej lękliwe spojrzenie i jeszcze głębiej wcisnęła piąstkę do ust.

Dwadzieścia minut później leżała już w pidżamie pod kołdrą, patrząc błagalnie na gaszącą światło matkę, a przez dziecięcą główkę przelatywały szybko obrazy, które zdołała wychwycić w ciągu dnia. Będąc dzieckiem niezwykle wrażliwym na kształty, kolory i zapachy, bez trudu wyobraziła sobie, że oto znów siedzi w wyłożonej boazerią sali lekcyjnej.
Pani Romanowicz, ciemnooka stara panna, gustująca w znacznie młodszych od siebie mężczyznach, pisała właśnie coś zawzięcie na zabrudzonej kredą tablicy, gdy uwagę Kazi przyciągnęła scenka, jaka rozgrywała się na szkolnym dziedzińcu. Ze swojego miejsca, położonego tuż obok wysokiego okna, miała doskonały widok na rozległy plac oraz zasypane śniegiem boisko.
Stalowo-szare chmury płynęły leniwie po niebie, w każdej chwili gotowe obdarować mieszkańców kolejną porcją białego puchu.
Nie przeszkadzało to najwyraźniej trójce starszych od niej chłopców, którzy rzucali się przed szkołą śnieżkami. Ich stłumiony przez okienne szyby śmiech docierał do niej z oddali, ale nawet z tej odległości była w stanie dostrzec jak świetnie się razem bawią. W pewnym momencie jeden z nich wskazał ręką na coś, co musiało znajdować się w górnej części gmachu szkoły. Pozostali dwaj odwrócili zakapturzone głowy w tamtym kierunku i zaczęli intensywnie wypatrywać tego, co przykuło uwagę ich kolegi.
To pewnie jakiś ptak” – przemknęło dziewczynce przez myśl.
Sala, w której odbywała się lekcja znajdowała się na przedostatnim piętrze wysokiego budynku. Nad nią był już tylko strych i pozamykane na klucz pomieszczenia gospodarcze.
W pewnym momencie do wrażliwych uszu Kazi dotarł dziwny dźwięk. Czy ktoś przesuwał po podłodze jakiś ciężki mebel? Ale to przecież niemożliwe, bo pokoje na górze są puste. Wszyscy o tym wiedzą. Nawet łobuz Janek, któremu udało się przed miesiącem zakraść na ostatnie piętro.
Jeden z chłopców, ten najwyższy, w pomarańczowej kurtce, przyłożył dłonie do oczu i usiłował dojrzeć coś, co najwyraźniej w dalszym ciągu było widoczne z miejsca, w którym stał. A może to robotnicy weszli na dach i zabrali się za odśnieżanie? Przecież już kilka razy tak się zdarzyło i wówczas siedzący w klasie uczniowie mogli podziwiać spadające na ziemię lodowe czapy, rozbijające się o betonowy chodnik. Tak, to było najbardziej rozsądne wytłumaczenie.
Myśli Kazi powędrowały w stronę zadania matematycznego, które nauczycielka rozpisywała na tablicy. Dziewczynka ścisnęła mocniej spoczywające w jej dłoni pióro i zabrała się za przepisywanie. Przez kilka minut skrobała zawzięcie po kratkowanym papierze, po czym znów zerknęła na dziedziniec. Chłopcy zniknęli.
Szuranie na poddaszu znów się powtórzyło. Przeciągłe, uporczywe, irytujące. Jakby ktoś przesuwał ciężki obiekt z kąta w kąt, nie mogąc się zdecydować gdzie go postawić.
Rozejrzała się uważnie po klasie, ale wszyscy uczniowie pogrążeni byli w milczeniu i zdawali się nie zwracać uwagi na dochodzące z góry odgłosy.
– Psst! – doszedł ją cichy szept tuż obok. Zerknęła w prawo i ujrzała roześmianą twarz Julki, zajmującej sąsiednią ławkę.
Kazia uniosła wysoko brwi i spojrzała z trwogą w stronę nauczycielki.
– Chcesz wiedzieć co to? – zapytała ją koleżanka.
– Pewnie robotnicy – odparła cichutko.
– To Grzegorz – wypaliła Julka i zamilkła. Wpatrywała się znacząco w twarz koleżanki, ale Kazia wzruszyła tylko ramionami i zignorowała ją. Lęk przed reakcją pani Romanowicz był w tej chwili większy, aniżeli jej zainteresowanie tajemniczymi odgłosami rozlegającymi się na poddaszu.
Julka nie dawała jednak za wygraną i po zakończonej lekcji odciągnęła ją na bok.
– Chcesz dowiedzieć się czegoś więcej? – zaatakowała ją, gdy Kazia z wielkim plecakiem wlokła się zatłoczonym korytarzem. Zatrzymała się i wpatrzyła z niedowierzaniem w twarz dziewczynki.
– Skąd wiesz, że tam ktoś jest? – zapytała uprzejmie. – Pan Horacy mówił, że wszystkie pokoje na górze są puste.
– Horacy, Horacy – zakpiła Julka i zatrzepotała brązowym warkoczem. — On ciągle pije, nie wie nawet co się dzieje w szkole. Pamiętasz przecież historię z psem dyrektorki.
Kazia wbiła mocno zęby w dolną wargę, a drżące ręce schowała szybko do kieszeni spodni.
– No więc chcesz posłuchać czy nie?
– Nie wiem… – odparła z pewnym wahaniem, ale już po chwili podreptała posłusznie za swoją rezolutną koleżanką. Wypatrzyły wolną ławkę gdzieś w połowie korytarza i usiadły. Jak cudownie było zdjąć z pleców ten morderczy ciężar! Czerwony plecak z Myszką Miki postawiła na zabrudzonej posadzce i wbiła wzrok w twarz Julki. Małe, sprytne oczka szybko zlustrowały korytarz, aż w końcu zatrzymały się na wystraszonej Kazi.
– No chyba się nie boisz! – zakpiła dziewczynka, a jej rozmówczyni podskoczyła na dźwięk szczebiotliwego głosu.
– Pewnie, że nie! – zaperzyła się.
– No to słuchaj – schyliła się tak, by tylko Kazia mogła ją usłyszeć. – Wiem od kilku osób, że pomieszczenia na górze wcale nie są takie opustoszałe, jak mogłoby się zdawać. Dyrekcja chce byśmy tak myśleli. A poza tym, stary Horacy też na pewno wie co się tam znajduje.
– A co się tam znajduje?
– Od jakiegoś czasu w szkole rozlegają się dziwne dźwięki – kontynuowała. – Na co dzień tak tego nie słychać, ale gdy korytarze pustoszeją, usłyszeć można płacz i ciche stukanie. Jakby ktoś próbował wydostać się z zamkniętego na klucz pokoju. Z początku myślałam, że to tylko takie głupie gadanie, ale odkąd Janek trafił na górę, cały czas opowiada o tym, że gdy stanął pod drzwiami pokoju sto pięć, usłyszał głośne drapanie o ścianę i płacz. Ktoś tam jest uwięziony i nie może wyjść.
Kazia zadrżała. Julka, widząc, że jej opowieść trafiła na podatny grunt, cała się rozpromieniła i przystąpiła do dalszego relacjonowania.
– Z początku myśleliśmy, że mamy w szkole ducha. Wiesz, takiego co to zginął tragicznie i jego dusza nie może zaznać spokoju. No nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem – zganiła swoją słuchaczkę. – Ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym większego sensu zaczęła dla nas nabierać historia, która kiedyś krążyła po szkole. To taka w sumie legenda, o jednookim chłopcu, którego zamknęła tam dyrektorka, w obawie przed tym, żeby nie zniszczył jej kariery.
– Jak to?
– Ten chłopiec to niby jej nieślubny syn, owoc romansu z pracującym tu niegdyś woźnym. Nie, nie z Horacym – uspokoiła ją. Kazia patrzyła na Julkę z mieszaniną strachu i podziwu. Nie spotkała jeszcze dziewczynki, która wiedziałaby tyle o życiu dorosłych. Imponowało jej to.
– I dlatego go tam zamknęła? Żeby nikt się o tym nie dowiedział?
– Dokładnie! Poza tym, gdy chłopiec był mały uległ strasznemu wypadkowi, w wyniku którego stracił oko, a jego matka, zamiast zawieźć go do szpitala, zamknęła go zakrwawionego w tym właśnie pokoju.
– To straszne! – krzyknęła Kazia.
– Wszyscy myśleliśmy, że to zwykła ściema, ale sama dzisiaj słyszałaś te odgłosy, a i Janek mówił o drapaniu i płaczu. Grzegorz jest tam zamknięty od lat i nic nie można z tym zrobić!
– Ale m-może powinniśmy iść z tym na policję? – zapytała Kazia nieśmiało.
– Chyba żartujesz! Jeśli dyrektorka faktycznie miała syna, to jego zaginięcie nie powinno ujść uwadze policji. Skoro zniknął w tajemniczych okolicznościach, to władze już dawno o tym wiedzą, a nic z tym nie robią. Może się boją? – dodała teatralnym szeptem, by jeszcze bardziej podkreślić wagę opowiadanej historii.
– To co możemy zrobić?
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Piętnaście minut później stała już obok Julki na schodach wiodących na ostatnie piętro. Poczekały cierpliwie aż inne dzieci wraz z nauczycielami rozejdą się po salach, i wykorzystując godzinną przerwę między lekcjami, postanowiły zakraść się na strych. Był to oczywiście pomysł Julki. Lękliwa Kazia nigdy by się nie pokusiła o taką wyprawę, ale nie śmiała odmówić przebojowej koleżance.
Gdy na korytarzu zapadła senna cisza, podreptały cichutko na górę, raz za razem zerkając przezornie za siebie. Wpadłyby w niezłe tarapaty, gdyby ktoś zauważył, że zamiast odrabiać lekcje w szkolnej świetlicy, włóczą się tam, gdzie nie powinny.
Korytarz był pogrążony w ciemnościach, a jedynym źródłem światła było małe, zakratowane okienko umiejscowione w sąsiedztwie tajemniczego pokoju. Ledwie ich drobne nóżki dotknęły ostatniego stopnia stromych schodów, dziewczynki zarejestrowały stare, zbutwiałe drzwi, które wyglądały tak, jakby nikt ich od dawna nie otwierał. Nawet w spowijającym poddasze mroku dostrzec można było długie girlandy pajęczyn, kołyszące się w podmuchach zimowego powietrza, wpadającego do środka przez szparę w oknie.
– Lepiej wracajmy zanim ktoś nas złapie – szepnęła Kazia. Całe ramiona pokryte miała gęsią skórką.
– Nikogo tu nie ma – odparła Julka. – Horacy pewnie odśnieża chodniki.
– Mimo wszystko… – nalegała.
– Chodź – Julka złapała ją za spoconą rączkę i pociągnęła w stronę drzwi.
Wyglądały całkiem normalnie, poza tym, że napis, oznaczający numer pokoju starł się z upływem czasu i teraz w bladym świetle, sączącym się przez okienko przybrał barwę jasno złotą.
Julka uklękła i zajrzała przez dziurkę od klucza. Ze środka nie dobiegał najlżejszy nawet szmer.
– Nic nie widać – stwierdziła, ale nie dała za wygraną. Położyła się płasko na ziemi i próbowała zerknąć do środka przez szparę między drzwiami a podłogą. Z tym samym rezultatem. Wstała, otrzepała się z kurzu i z nadąsaną miną kopnęła z całej siły drewnianą framugę. Głuchy odgłos uderzenia rozszedł się po pomieszczeniu.
– Do kitu – warknęła. – Pewnie Janek to wszystko zmyślił. Albo to, co tam mieszkało już dawno zdechło.
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę schodów. Zdezorientowana Kazia już miała ruszyć za nią, gdy jej uwagę przykuła cienka smuga światła, która nagle zalała korytarz. Gdyby teraz Julka obejrzała się za siebie, zobaczyłaby bladą poświatę, wydobywająca się z dziurki od klucza, ale dziewczynka była tak zaabsorbowana niepowodzeniem własnej misji, że szybko zbiegła po schodach, nie zważając na pozostawioną w ciemnościach koleżankę.
Kazię tymczasem sparaliżował strach i nie mogła ruszyć z miejsca. Cokolwiek tam w pokoju zasłaniało dopływ światła, musiało właśnie zmienić pozycję.
Zerknęła powoli w dół, ku przypodłogowej szczelinie, ale niczego nie dostrzegła. Tam strzępy światła dziennego najwyraźniej nie docierały. Zatrzymała oddech i przyłożyła ucho do drzwi. Krew szumiała jej w żyłach, a małe serduszko tłukło się w piersi jak oszalałe.
Początkowo nie wiedziała do czego przypasować dźwięk, jaki do niej dotarł. Miarowe, jednostajne odgłosy, przypominające tykanie zegara. Coś zaszeleściło za drzwiami, tuż obok niej. I wtedy do jej uszu dotarło cichutkie charczenie. Upiorny, gardłowy dźwięk, jaki wydaje osoba bliska uduszenia. Niewidzialne pazury wbiły się w drewno po drugiej stronie drzwi i przejechały po nich z wściekłością.
Kazia odskoczyła gwałtownie do tyłu i wpadła na znajdującą się za plecami ścianę. Gdy dziecięce nóżki podjęły rozpaczliwą próbę ucieczki, coś, co znajdowało się w pokoju sto pięć zaczęło krzyczeć.

***

– Obudź się! – zaspany głos matki wyrwał ją ze snu.
Nie mogła złapać tchu. Pochwyciła prześcieradło i zacisnęła kurczowo piąstki.
Małe płuca pracowały na zwiększonych obrotach, a wąska klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała.
W pokoju rozbłysło światło i Kazia ujrzała zmartwione twarze rodziców. Ojciec szybko wziął ją na ręce i próbował uspokoić.
– Co się stało? Miałaś zły sen?
Ale Kazia nie odpowiedziała. Drobniutką twarz wykrzywił grymas bólu. Policzki miała rozpalone.
Zdenerwowany mężczyzna ubrał się w pośpiechu, i nie zastanawiając się długo, zapakował córkę do zaparkowanego pod blokiem samochodu.
– Gdzie ją zabierasz?! – krzyczała jego żona. – W szpitalu cię wyśmieją! Coś jej się przyśniło, a ty robisz z siebie durnia!

Ale stan Kazi uległ diametralnemu pogorszeniu, gdy mijali pogrążoną w ciemnościach szkołę. Stary, porośnięty wysuszonymi pędami bluszczu gmach, odcinał się na tle nocnego, zimowego nieba, a posępna bryła budynku sprawiała przygnębiające wrażenie.
Gdy przejeżdżali tuż obok zasypanego śniegiem dziedzińca, dziewczynka uspokoiła się na chwilę i wyjrzała przez zaparowaną szybę. Jej wzrok od razu powędrował w górę, w poszukiwaniu małego okienka. Było prawie niewidoczne, ale coś przykuło uwagę wystraszonego dziecka. Może to jej wybujała wyobraźnia, która sprawiała, że czasem widziała i słyszała rzeczy, jakich nie zauważały inne dzieci, ale przez jedną krótką chwilę odniosła wrażenie, że widzi powykrzywianą pod dziwnymi kątami sylwetkę, która wolno przesuwa się po dachu.
Poszukała dłoni ojca i mocno zacisnęła na niej palce.
– Tato, popatrz – szepnęła i wskazała ręką w stronę szkoły.
Zdezorientowany mężczyzna zerknął we wskazanym kierunku i zobaczył to, na co uwagę zwróciła córka. W jednym z okien na poddaszu paliło się światło. Ale nie był to ciepły blask pochodzący od zwykłej żarówki, tylko zimna, ledwie zauważalna, zielona poświata.
– Kto tam buszuje o tej porze? – zmarszczył brwi. Była druga nad ranem.
Oczy Kazi rozszerzyły się, a wstrząsane dreszczem ciało osunęło bezwładnie w ramiona ojca.

***

– Pana córka przeżyła duży szok – wyjaśniła po raz kolejny pielęgniarka. – Nie jest to jakoś szczególnie groźne dla zdrowia, ale żeby uniknąć takich ataków w przyszłości, pan doktor przepisał te tabletki – podała mu receptę.
– Jak to nie jest groźne dla zdrowia? – zaatakował ją mężczyzna. – Moja córka się dusiła, straciła przytomność, a pani mi mówi, że nie jest to groźne? Czy pani siebie słyszy?!
– Powtarzam panu raz jeszcze…
– A idźcie wszyscy w cholerę! – wrzasnął i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami.
Siedząca samotnie na korytarzu Kazia ubrana już była w swoją różową kurtkę i czekała aż ojciec zawiezie ją do domu. Widząc zdenerwowanie na jego twarzy, podbiegła do niego i zapytała:
– Co się stało, tatusiu?
– Nic Kaziu. Nic. – odparł i próbował się uśmiechnąć. – Zaraz będziemy w domu i sobie odpoczniesz

W świetle dziennym wszystko prezentowało się zupełnie inaczej. Zimowe słońce rozproszyło zalegającą nad miastem ciemność, a wszystkie lęki i obawy opuściły dziecięcy umysł. Gdy samochód sunął powoli opustoszałą ulicą, dziewczynka z uśmiechem zadowolenia na ustach obserwowała jak młodsze od niej dzieci spacerują ze swoimi rodzicami i korzystają ze słonecznego, sobotniego poranka.
– Dlaczego mama nie pojechała z nami? – zapytała nagle. Ojciec rzucił jej ukradkowe spojrzenie.
– Musiała coś załatwić, ale dzwoniła i kazała ci przekazać, że bardzo się cieszy, że wróciłaś już do zdrowia. I być może, Kaziu… – zawahał się. – Mama będzie musiała wyjechać na jakiś czas.
– Rozumiem – zasępiła się i umilkła.
Samochód wjechał w wąską uliczkę, skręcił w prawo i znalazł się w pobliżu szkoły, do której uczęszczała Kazia. Kierujący pojazdem mężczyzna ze zdziwieniem zauważył, że mimo wolnego dnia na dziedzińcu znajduje się tłum ludzi. Widząc zaparkowany obok policyjny radiowóz, przezornie skręcił raz jeszcze i zatrzymał auto pod sklepem. Drzemiąca właśnie na tylnym siedzeniu dziewczynka, ocknęła się.
– Muszę kupić bułki, zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj – powiedział.
Kiwnęła głową i z powrotem się położyła.
Wysiadł z samochodu i szybko ruszył w stronę szkoły. Widok mundurowych zaniepokoił go. Podszedł do jednego z nich i zapytał:
– Co tu się stało? Moja córka chodzi do tej szkoły i nie wiem…
– Proszę się cofnąć – zakomenderował policjant. – Trwają czynności sprawdzające i wszyscy państwo proszeni są o rozejście się.
Parę osób mruknęło coś w wyrazie niezadowolenia, ale nikt się nie ruszył. Stojący obok, starszy mężczyzna zagadnął ojca Kazi:
– Moja wnuczka też się tutaj uczy – powiedział markotnie. – Straszna tragedia…
– W dalszym ciągu nie wiem o co chodzi – zniecierpliwił się mężczyzna.
– Niech pan spojrzy tam – wskazał ręką w stronę tłumu policjantów, krążących jak sępy nad czymś, co leżało na pokrytej śniegiem ziemi. Z miejsca, w którym stał nie był w stanie niczego dostrzec, ale widok charakterystycznej, policyjnej taśmy uzmysłowił mu, że całkiem niedawno rozegrała się tu jakaś tragedia.
– Było ich dwóch – mówił dalej staruszek. – Mniej więcej dziesięć, jedenaście lat. Zakradli się w nocy do szkoły, z latarkami. Nie wiem co się tam wydarzyło, ale jednego z nich, tego co tam stoi przy dyrektorce, złapał woźny. Drugiego znalazłem rano ja – dokończył i zerknął na swojego rozmówcę.
– Gdzie on teraz jest?
– Nie żyje. Zabrała go karetka, ale było już za późno.
– Więc co leży tam, na ziemi? – popatrzył raz jeszcze na pogrążonych w zadumie policjantów. Jeden z nich klęczał teraz nad jakimś pomarańczowym zawiniątkiem.
– Jego kurtka i obcięte ręce.
Słowa te zawisły między nimi w powietrzu. Żaden z nich się nie odezwał, a ojciec Kazi poczuł, że go mdli. Mimowolnie popatrzył w stronę małego okienka, w którym poprzedniej nocy dostrzegł rozbłysk dziwnego światła. Było otwarte na oścież.
– Wiadomo kto to zrobił? – zapytał po dłuższym milczeniu. Starszy jegomość wzruszył tylko ramionami i rzucił krótko:
– Chyba tylko sam diabeł zabija i okalecza niewinne dzieci.

***

Obudził ją trzask zamykanych drzwi. Podniosła się i przetarła oczy rękawem. Ojciec zasiadł za kierownicą, położył siatkę z pachnącymi bułkami na sąsiednim siedzeniu i odwrócił do tyłu. Jego twarz miała dziwny wyraz, ale mimo to uśmiechnął się na widok rozespanej córki. W wygniecionym sweterku i z rozczochranymi włosami wyglądała rozbrajająco.
– Wyspałaś się? – zapytał.
Samochód ruszył przed siebie, ale tym razem nie przejechał obok szkoły.
– Miałam dziwny sen – mruknęła.
– Opowiesz mi o nim?
– Śniłam o Grzegorzu. Chłopcu z tego pokoju – wyjaśniła. – Tym razem nie był już smutny. Śmiał się.
Ojciec milczał.
– Chyba w końcu udało mu się wyjść – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
Samochód przyspieszył. Ostre promienie słońca wpadły przed przednią szybę i zalały złotym blaskiem ponure wnętrze. Kazia położyła się na miękkim siedzeniu i patrzyła jak kolejne budynki przesuwają się za oknem.
Czy mama też kiedyś będzie się tak śmiała? – zapytała niespodziewanie.
Miejmy nadzieję – odpowiedział ojciec i przekręcił okrągłą gałkę.
Z głośników popłynęła znajoma całej rodzinie melodia, a pod jego powiekami zatańczyły łzy.